Mieliście kiedyś tak, że napaliliście się na coś jak "szczerbaty na suchary" i parliście do realizacji, a potem okazało się, że nie jest to takie fajne jak się to wymarzyło? Na pewno. Ja też i to niejednokrotnie. Zdarza mi się to też w podróżach. Ostatnio nawet coraz częściej, bo pewne miejsca, o których słyszałam lub czytałam jako o cudownych, rewelacyjnych, superklimatycznych na przykład okazują się być... no cóż - przereklamowane.
Dawno, dawno temu wymyśliłam sobie, że muszę zobaczyć Zamek Czocha. Bo pięknie wyglądał na zdjęciach, pisali, że klimatyczny i ładny i mroczny - no genialne miejsce po prostu. Z okazji urlopu, spędzanego częściowo na Dolnym Śląsku, postanowiłam zaciągnąć Współszwendacza właśnie tam.
No i wyruszyliśmy: bladym świtem (czyli gdzieś koło dziewiątej rano - po śniadanku i kawie u Babci). Specjalnie daleko nie ujechaliśmy, bo wypatrzyłam sobie drogowskaz "Zamek Bolków". Noo jak zamek to przecież trzeba zobaczyć. Ja bym miała zamek przegapić? Newerewer jak to mawiają starzy Rosjanie.
Taki właśnie zamek sobie wypatrzyłam
I sobie na balustradzie przycupnęłam.
Niezawodne internety donoszą, że zamek jest średniowieczny (no właściwie to na oko widać) i jest ruiną. Niewątpliwie. Ale jaką malowniczą. Z nietypowości to jedna wieża (zwana głodową, od głodzenia w niej biednych "podpadniętych" wszelkiego typu) ma kształt klinowy, czyli jest "wieżą z dziobem". Podobne konstrukcje można znaleźć m.in. w zamkach w Czechach, Austrii i Niemczech. Wieża głodowa miała otwór "wejściowy" na wysokości 9 m i tamtędy umieszczano w niej tymczasowego lokatora, który ponoć w tych luksusowych warunkach wytrzymywał średnio około tygodnia.
Ze szczytu wieży można sobie zrobić selfie z zamkiem.
Schody kamienne - a jakże.
I na dole - zdjęcie z "dzióbkiem"
Przy okazji zwiedzania trafiły nam się zrekonstruowane narzędzia tortur, więc nie omieszkaliśmy się przymierzyć. To znaczy Paweł przymierzał mnie do nich i fotografował. Na całe szczęście udało mi się z nich "wymontować" i mogę teraz już bezpiecznie Wam to pokazać i opisać.
Sądząc po pentagramie - pewnie do maltretowania czarownic służyło.
Średnio wygodny ten fotel był...
A tu mnie chciał zostawić... ale uciekłam...
Na zamkowym dziedzińcu spotkaliśmy pląsającą nimfę albo inną rusałkę (solidnych wprawdzie rozmiarów), której pozazdrościłam malowniczych zdjęć w pięknych okolicznościach zamkowych i dałam się również sfotografować tu i ówdzie, aczkolwiek w spodniach i butach, więc mniej nastrojowo.
Gdybym tylko wiedziała, na które góry to jest widok.. no na ładne w każdym razie.
No właśnie - pozazdrościłam rusałce.
"Ale nie spadnę, nie?"
Zamek Bolków był przyjemnym, kompletnie niezaplanowanym przystankiem po drodze. Urzekł mnie podwójnie, bo jest bardzo malowniczy...i niespecjalnie zatłoczony. A przynajmniej był tamtego dnia o tamtej porze.
Dalej było niestety gorzej. Dotarłszy na Zamek Czocha znaleźliśmy miejsce na parkingu, gdzie "parkuj się kto może i jak może" czyli troszkę bez ładu i składu, wysiedliśmy z naszego turbobolida prosto w strugi padającego deszczu. Może to ta pogoda i dość nieprzyjemne ochłodzenie, ale sam Zamek nie zrobił na mnie takiego wrażenia, jakiego się spodziewałam. Nie no - jest ładny. Z zewnątrz robi wrażenie. Spory, stary, stoi i nawet bardzo się nie sypie. No niby wszystko pięknie, ale... No sama nie wiem ale jakoś okazało się, że to nie to. Jak Bolków mnie urzekł, tak Czocha rozczarowała. I właściwie sama nie wiem dlaczego.
Zamek zwiedzaliśmy z przewodnikiem. Lubię takie zwiedzanie, bo z reguły można się czegoś interesującego dowiedzieć, czegoś o czym do tej pory się nie słyszało lub nie czytało. Niestety nie tym razem. Nie wątpię, że Pan Przewodnik się starał, ale najwyraźniej nie było to jego powołanie, bo wystrzeliwane ze sporą prędkością nazwiska właścicieli, niespecjalnie zabawne anegdoty i narzekania na słusznie miniony ustrój to jednak nie było to - znowu ten niedosyt.
Wjazd do Zamku - z przemiłym Panem Strażnikiem, który użyczył biurka, żebym mogła kartkę wypisać.
I wejście do części "zwiedzaniowej"
I ławeczka - urocza.
Sam zamek jest gotycki, dość potężny. Zwarty i masywny, ciemnoszary z czerwonymi dachami - bardzo fotogeniczny. Trzeba mu to przyznać. Oglądając dzisiaj zdjęcia, doszłam do wniosku, że na nich lepiej wypadł niż na żywo...
Powstał w miejscu dawnego grodu najprawdopodobniej za czasów i na rozkaz króla czeskiego Przemysła II, aczkolwiek z braku zachowanych źródeł materialnych pewności w tej kwestii nie ma. Następnie przechodził przez ręce licznych właścicieli, żeby po II Wojnie Światowej stać się własnością Wojska Polskiego, które administruje nim po dziś dzień. Dawniej mieścił się w nim ośrodek wypoczynkowy polskiej armii, na dzień dzisiejszy hotel jak najbardziej komercyjny. Samo zwiedzanie obejmuje kilka zaledwie komnat, w tym spacer tajnym przejściem do biblioteki i z biblioteki. Również dwupoziomowa sala rycerska (największa w zamku) jest bardzo ładna, chociaż parkiet przybity gwoździami zamiast oryginalnej marmurowej posadzki robi dość przykre wrażenie.
Widok z galeryjki - na szczęście parkietu nie widać.
Coś ciężko te tajne drzwi chodziły...
To ja sobie cupnęłam na... no na tym czymś...
A w łazience w kranie woda była - nie tym, bo tego nie sprawdzałam,
ale dzieć cudzy współzwiedzający umywalkę "pomacał".
I tyle tego zwiedzania zamku, na który "chorowałam" od lat. Okazało się, że Bolków był zdecydowanie sympatyczniejszy i, co równie dla mnie ważne, mniej zatłoczony. Dalej pojechaliśmy od Jawora zobaczyć Kościół Pokoju, ale to już zupełnie inna historia. Na raz następny i to niebawem.
A Kościół w Jaworze wygląda tak.