Pierwsza wycieczka na blogu - wczorajsze podróże, zwiedzanie, zabawy tu i ówdzie. Prowiant w postaci nieśmiertelnych i niezastąpionych wycieczkowo jajek na twardo, termosa z kawą i wyjątkowo nieudanych kanapek z resztki chleba został zapakowany. Kolega Niezbędny zgarnięty po drodze i wyruszyliśmy w świat (wcale nie) daleki.
Zaczęliśmy od zawodów samochodowych. Kolega startował swoim fantastycznym megawypasionym turbo bolidem, więc należało się stawić, pooglądać, podziwiać i kibicować. Zadanie niniejszym wykonane z towarzyszeniem hałasu i świetnej zabawy. Zdecydowanie ekipa stała się trzecią w kolejności moją ulubioną ścigającą się samochodami drużyną.
Tutaj byliśmy i będziemy jeszcze.
Zawody na lotnisku w Kamieniu Śląskim (tam jest zdecydowanie więcej do zobaczenia, ale akurat wczoraj podziwialiśmy zmagania kierowców). Nie mogłam sobie odpuścić zdjęć z Wyścigówką w charakterze zakopiańskiego misia.
Taaak - oto bolid.
Przemili koledzy nawet do środka mnie wpuścili
I z dystansu (czyli: TY to się lepiej już nie zbliżaj).
A Panowie zdobyli pierwszy w karierze puchar.
Myślę, że puchar pierwszy, ale nie ostatni - Panowie z pasją dają z siebie wszystko. Bolid również się stara, chociaż wczoraj było mu całkiem blisko do zostania pełnoprawną sauną.
Obiad w Kamieniu Śląskim wspominać będziemy długo: na trzy zamówienia ani jedno nie dotarło do nas kompletne. Pani Kelnerka przejęta rolą poknociła wszystko totalnie i w ramach dbałości o moją figurę moje danie przywędrowało bez frytek, a moich Ulubionych Towarzyszy Wycieczek pozbawiono surówek (wszak wiadomo - mężczyźni za "zielonym" nie szaleją - czego babo się czepiasz?). A to dopiero był początek naszych żywieniowych porażek na ten dzień.
W pobliżu rynku znaleźliśmy fontannę. Tak paskudnie kolorowo kiczowatą, że aż mnie urzekła. Niestety - na wszystkich zdjęciach, które mam na fotannie wyglądam jak kolumbryna, więc zdjęcie będzie fontanny bez nas.
Ooo taki to wynalazek.
Ale to nie jedyna fotanna warta uwagi w Opolu. Zupełnym przypadkiem trafiliśmy do parku z tańczącymi fontannami: nieopodal Amfiteatru i Wieży Piastowskiej. Akurat trafiliśmy na pokaz, chociaż niestety w (prawie) pełnym słońcu, więc nie było efektu WOW w postaci podświetlenia... no cóż - i tak było ładnie.
Nie przepadamy za widokówkami.
Dlatego na większości zdjęć będę straszyć.
(w tle Kolega Niezbędny robi za mistrza drugiego planu)
A to rozpiska - dla zainteresowanych.
Zdecydowanie bardziej skomplikowana okazało się znalezienie czegoś jadalnego w wersji budżetowej (wszak koniec miesiąca i "wielogwiazdkowe restauracje przestają być w naszym zasięgu... czy jakoś tak...). W Opolu, w niedzielę, w centrum miasta jest to niemożliwe. Zasięgnięcie porady u "tubylców" zaowocowało wycieczką do restauracji Rzymskie Wakacje, która wszakże śliczna, pachnąca raczej apetycznie, cenami nas wystraszyła (rosołek za 14zł? ale że serio?), pozostając w sferze miejsc na "wyjątkową randkę" a nie wypad turystyczny.
Największym rozczarowaniem okazał się chyba Dworzec Kolejowy - nasze lokalne instytucje tego typu rozpuściły nas do tego stopnia, że byliśmy wręcz pewni, że gdzie jak gdzie ale na dworcu to jakiegoś "budżetowego" fastfooda i darmową (lub prawie) toaletę znajdziemy. A figa. Znaczy z figami to bodajże jakieś przystawki tam serwowano. Żadnej budy z hot-dogami, żadnych zapiekanek, a o kebabach to w ogóle można zapomnieć... No i toaleta... Płatna 2,5zł. Fakt: papier toaletowy był, ale sama obsługa automatu, który jednoznacznie kojarzył mi się z wagami w marketach (tymi takimi co to ważą, mierzą i wydruczek dają za 2zł) i mimo wszystko wygórowana cena odrobinę mnie odrzuciły. Szukając pożywienia Rynek w Opolu okrążyliśmy bodajże 4 razy. I pojechaliśmy dalej głodni.
Podsumowując: zwiedzanie było świetne, Opole było bardzo ładne, pogoda przepiękna, widoki ładne... Tylko, jeśli chcecie zwiedzać to miasto to proponuję zjeść sobie coś wcześniej albo później - ot gdzie indziej. No chyba, że dysponujecie nieograniczonym budżetem, to wtedy ... te Rzymskie Wakacje wyglądały nie najgorzej.
W drodze do auta... i szukamy dalej...
Aaa poza Opolem pierwszy raz w życiu zobaczyłam placki po węgiersku podane ... z frytkami. Taka niespodziewajka...
Ciekawy tekst, gratuluję podium w rajdzie :) i oby na kolejnych wycieczkach było lepsze jedzenie :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Ola z Muzycznej Listy
Ta wycieczka to był wyjątkowy żywieniowy niewypał :D
UsuńGratuluję podium! :) Bardzo fajnie piszesz o tym co Cię spotyka. Niby przed chwilą zaczęłam czytać post a już skończyłam. Świetnie się Ciebie czyta! Zdjęcia - piękne ale najbardziej podoba mi się pomysł jajek na twardo i termosu, wzięcie ich i w drogę! Zazdroszczę, ja muszę mieć wszystko zaplanowane co jak gdzie. Niestety, jestem perfekcjonistką.
OdpowiedzUsuńhttp://www.aleksandramakota.pl/
Oj bo się od tych komplementów zarumienię ;) Jajka to już "wielowiekowa" tradycja: na wycieczkach z Babcią i Dziadkiem zawsze były jajka, kawa inka w termosiku i solniczka-muchomorek (solniczkę muszę załatwić, bo aktualnie nie mam). Jedzenie mało kłopotliwe, własne, awaryjne. I najważniejsze: nie psuje się :D Jak się okazało to Wspólnik mój też miał taki niezbędnik podróżniczy, więc kontynuujemy tradycję już razem.
UsuńCo do planowania: oduczyłam się tego - plany zwykle brały w łeb, a tak zwykle coś sobie "wykombinujemy".
Placki z frytkami, ciekawa opcja :D Taka wycieczka jest zawsze fajną odskocznią :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Przerabiałam już pierogi z surówką, ale placki mnie rozbroiły :D
UsuńUwielbiam Twój styl pisania :D
OdpowiedzUsuńjajka na twardo w podróż? Mam nadzieję, że pootwieraliście okna :D:D
Jajki są niezbędne... a okna owszem - otwieraliśmy niekiedy. Dlatego lepiej się jeździ bocznymi drogami niż autostradą ;)
UsuńPożywienie, hm.
OdpowiedzUsuńNa dworcu kiedyś było kilka bud ale odkąd przeprowadzono generalny remont i teraz jest pięknie, czerwony, odrapany sześcian w pobliżu peronów w ilości potrójnej, psuł by nam widok. Więc bud nie ma. Jakkolwiek zgadzam się, że na każdym, szanującym się dworcu budy stanąć powinny. Zobaczymy, co w przyszłości zdziałamy w tej materii.
Następnym razem idźcie pod Most Groszowy do naleśnikarni lub do Manekina na Krakowskiej.. nie powinniście żałować tam spożytej (niskobudżetowej) strawy. Lody? Tylko w Sopelku. Łatwo go znaleźć - w sezonie kolejka ustawia się po drugiej stronie ulicy. :)
No i widzisz - o Sopelku zapomniałam :D
Usuń