W ostatni weekend podróżowaliśmy. Żadna nowość. Tym razem padło na Wrocław, bo fontanny, zwiedzanie i Babcia Ania niedaleko. Nie obyło się bez focha i kłótni, bo piątkowa pogoda bardzo skutecznie mnie zniechęciła do jakichkolwiek wyjazdów (w razie gdyby komuś umknęły kataklizmy to wiało, grzmiało i był taki sobie mały koniec świata, którego P. zdawał się bardzo skutecznie nie zauważać). Po dość burzliwej dyskusji zapadła decyzja, że jednak jedziemy (ej no - chcesz mnie zabić?!).
Do Wrocławia dotarliśmy gdzieś około dwudziestej drugiej - w sam raz na ostatni pokaz fontanny. Jak się okazało - przepiękny. I tak - ja wiem, marnotrawstwo wody, prądu i w ogóle, ale o rety jakie to było ładne.
Zdjęcia to zdecydowanie za mało.
No i bez dźwięku.
Do Babci dotarliśmy późnym (bardzo późnym) wieczorem i padliśmy jak ścięci (tak się kończy podróżowanie po całym dniu pracy). A rano wpadła nam do głowy fanaberia, żeby jednak ten Wrocław to troszkę bardziej pozwiedzać. Bo to przecież tylko godzinka drogi.
No to pojechaliśmy oglądać Panoramę Racławicką. I akurat Panoramy nie obejrzeliśmy. Po zapoznaniu się z cennikiem uznaliśmy, że jednak przeholowali z ceną biletu (szczególnie, że jednak oboje Panoramę widzieliśmy kiedyś-tam) i pognaliśmy... do parku z fontannami. Akurat na kolejny pokaz - tym razem w pełnym słońcu. Szczerze i uczciwie powiem, że aż takiego wrażenia jak po ciemku nie robi. Owszem - ładne wodotryski podskakują i podrygują w rytm muzyki... i tyle.
O właśnie tak się prezentują za dnia.
Ładnie ale nie powalająco.
Następnie P umówił się ze swoim Kuzynem (którego jakoś do tej pory nie miałam okazji poznać), że spotkamy się na Rynku. No i oczywiście z Rynku żadnych zdjęć nie posiadam, za to śmiało mogę zarekomendować knajpę w pobliżu. Z racji nieustającej akcji pt. "nakarm cukrzyka zanim się wnerwi" zostaliśmy zabrani przez rzeczonego Kuzyna do knajpy "Motyla Noga" - podejrzewam, że w razie czego wujek Google pokieruje chętnych. Ja z czystym sumieniem mogę polecić fisz z czipsami czyli rybę z frytkami. Za właściwie przyzwoite (jak na knajpiane normy) pieniądze otrzymujemy konkretny kawałek rybki, grubo pociachane frytki, sos tatarski (?) i ciapniętą w to wszystko sałatę (i tu jedyny minus - coś by się do tej sałaty przydało).
Po obiedzie zmusiliśmy Kuzyna do łażenia z nami po mieście i tym sposobem obfotografowaliśmy kilka "obowiązkowych" atrakcji miasta. Zaczęliśmy od Uniwersytetu i Instytutu Ossolińskich
Ooo i ja w okolicach Uniwersytetu prezentuję się właśnie tak.
A pod studnią na dziedzińcu Instytutu o tak.
Dalej przez mostki, dróżki i inne atrakcje powędrowaliśmy do Ogrodu Botanicznego. Mijając Halę Targową poczułam się prawie jak w domu, bo ten budynek z czerwonej cegły jakoś tak sentymentalnie skojarzył mi się z industrialnymi zabudowaniami na Śląsku. Ponadto we Wrocławiu mają strasznie dużo mostów, a na jednym wisi od groma kłódek (które zresztą można drogą kupna nabyć w pobliżu), mające "wieszaczom" zapewnić wielką miłość na zawsze.
Hala Targowa w tle.
Idziemy sobie na Ostrów Tumski.
A te kłódki to strasznie ciężkie były...
Ogród Botaniczny jest piękny. Kolorowy, zadbany, urokliwy. Mniej piękne są szklarnie, w których można oglądać sukulenty, bluszcze i inne "egzotyki", bo te trącą odrobinę poprzednią epoką. Ale i tak spacer wart polecenia... Tylko jedna sprawa: na kasie wisi tabliczka z informacją "alejki żwirowe" i przekreślonym butkiem na obcasie. Także Drogim Paniom polecam jednak płaskie obuwie... szczególnie, że bruk przy katedrze też nie jest przyjazny szpilkom.
Z krzaczkiem.
Z fontanną...
I następny wodotrysk - Wrocław mi się chyba głównie z fontannami kojarzyć będzie.
Co do wspomnianej Katedry - samego kościoła nie zwiedzaliśmy bo akurat ktoś tam postanowił w tym momencie ślub wziąć (no też mają ludzie pomysły!), za to podziwialiśmy Wrocław z wieży. Mają tam bardzo przyzwoitą wieżę. Z windą. I nie trzeba zapylać pieszo nie-wiadomo-ile-pięter. Czy ja wspominałam, że nie lubię schodów i mam lęk wysokości?
No to idziemy...
Wlazłam..czyli wjechałam.
Widokówki robiłam ja (bo P. widokówek nie uznaje)
Ogródek Księdza Biskupa.
Cała, zdrowa i bezpieczna na dole.
I tu o mało nie rozjechał mnie rower.
A potem się rozpadało i wróciliśmy do Strzegomia. Na Dni Granitu, pierogi od Pań ze Stowarzyszenia i wyjątkowo paskudną kiełbaskę z grilla.
.
Wrocław jest piękny i ma swój klimat, szkoda że tak daleko ode mniebo chętnie zobaczyłabym te fontanny.
OdpowiedzUsuńWszystko przed Tobą ;) polecam :)
UsuńZazdroszczę że masz czas na takie podróże. Fajnie byłoby mieć chwilę wolnego każdego dnia, takiej chociażby dla siebie. Praca, dom, studia, blog sporo czasu zajmują :)
OdpowiedzUsuńaleksandramakota.pl
Pracuję, prowadzę dom, dwa blogi... i podróżuję - częściej bliżej niż dalej... :)
UsuńNic specjalnegow katedrze nie ma, więc zbyt wiele nie straciłaś. Zdjecia fontanny nocą - fenomenalne! :)
OdpowiedzUsuńJeejku dzięki - robione tłuczkiem do mięsa czyli po prostu telefonem i zastanawiałam się czy w ogóle wyjdą :)
UsuńPrzepiękny Wrocław... :) szkoda, że mam tak daleko, bo z chęcią odwiedzałabym to miasto częściej!
OdpowiedzUsuńAle jeżdżenie po Wrocławiu to koszmar jakiś :D
UsuńPięknie tam!
OdpowiedzUsuńAno pięknie :)
Usuń