Ja tak naprawdę wcale nie lubię ZOO. Ogrody zoologiczne wprawiają mnie generalnie w kiepski nastrój i przygnębienie. Widok zwierzaków w klatkach to jednak nie jest moja ulubiona rozrywka. Ale, jak powiadają, dla towarzystwa to Cygan dał się powiesić, a towarzystwo zażyczyło sobie ZOO.
Zapakowawszy do najlepszego na świecie pojazdu wózek, trzy baby w różnym wieku i kierowcę-ochotnika ruszyliśmy w świat.
Oczywiście zaparkowaliśmy nie do końca tam, gdzie planowaliśmy, co do niedzielnego spaceru dołożyło nam kilka(naście) minutek. Ale czego się nie robi dla rozrywki Młodzieży? A że Młodzież kształci się kierunkowo i zwierzaki lubi to dlaczego nie?
Dotarłszy do ZOO rozpoczęliśmy zwiedzanie. Jako, że najmłodsza "baba" najlepiej czuła się u ciotki na rękach, tam też większość wycieczki spędziła. A że ciotka dziecki uwielbia, to nie miała kompletnie nic przeciwko.
W ZOO jak wiadomo są zwierzątka - różne oczywiście. I kucyki, i antylopy i małpy... Różne przeróżne.
No chodź tu kucyku no!
No dobra - tu mnie miziać możesz.
A zamiast hipopotama Paulinka, bo Hipolit nie chciał współpracować.
ZOO w Chorzowie (bo tam mamy najbliżej, a Park Śląski w ogóle darzymy ciepłymi uczuciami i bywamy tam często) szczyci się "Kotliną Dinozaurów", która niewątpliwie jest atrakcją dla dzieci. Szkoda tylko trochę, że od 15 lat nic tam się zupełnie nie zmieniło i troszeczkę archaicznie i biednie zaczyna wyglądać.
Na dinozaurze można pojeździć wierzchem..
A można i do paszczy wleźć...
Ewentualnie ostatecznie w jajku sobie odpocząć.
Gorąco było niemiłosiernie - dobrze, że większość alejek była zacieniona i spacerowanie przez 3h (tak - mniej więcej tyle czasu trzeba na taki naprawdę spokojny spacer przeznaczyć) było całkiem przyjemne. Zwierzaki mają nawet całkiem przyzwoite wybiegi - generalnie nie wygląda to tak tragicznie jak na przykład w ZOO na Węgrzech, gdzie tygrys miał klatkę wielkości 3 na 4 metry.
I bizon był...
...i jabłkożerny wielbłąd (drugi był niepocieszony faktem posiadania przez nas JEDNEGO jabłka)
Noo kajmanku capnij w łapkę...
I słitfocia z pożyczonym Bąblem.
Ławeczki, zaplecze sanitarne i mnóstwo miejsc, w których można coś zjeść (nie jestem w stanie wypowiedzieć się o jakości jedzenia, bo nie próbowaliśmy, a o lody Sąsiadki nie spytałam... chociaż - Bąblowi chyba smakowały). Nie jest źle - wręcz przeciwnie: całkiem przyjemnie. Pozytywnym zaskoczeniem był stan łazienek: czysto i ładnie. Bardzo na plus. Aaa i kurtyny wodne - co najmniej dwie widziałam - też miły akcent w te upały.
Ooo cioca ma okulary...
... aaaleee zaraz capnę...
A z Mamą biegiem przez kurtynę wodną.
Podsumowując: wycieczka okazała się przyjemna, bezbolesna, spacer całkiem fajny i o dziwo nawet przy małych ssakach specjalnie nie śmierdziało... ZOO dalej nie lubię, ale na wycieczkę z dziećmi polecam.
A na koniec można było sobie na przykład pszczółkę pogłaskać...
Oo tak właśnie.