wtorek, 26 lipca 2016

Dokąd z dziećmi? Do ZOO.

Ja tak naprawdę wcale nie lubię ZOO. Ogrody zoologiczne wprawiają mnie generalnie w kiepski nastrój i przygnębienie. Widok zwierzaków w klatkach to jednak nie jest moja ulubiona rozrywka. Ale, jak powiadają, dla towarzystwa to Cygan dał się powiesić, a towarzystwo zażyczyło sobie ZOO. 
Zapakowawszy do najlepszego na świecie pojazdu wózek, trzy baby w różnym wieku i kierowcę-ochotnika ruszyliśmy w świat.

Oczywiście zaparkowaliśmy nie do końca tam, gdzie planowaliśmy, co do niedzielnego spaceru dołożyło nam kilka(naście) minutek. Ale czego się nie robi dla rozrywki Młodzieży? A że Młodzież kształci się kierunkowo i zwierzaki lubi to dlaczego nie?

Dotarłszy do ZOO rozpoczęliśmy zwiedzanie. Jako, że najmłodsza "baba" najlepiej czuła się u ciotki na rękach, tam też większość wycieczki spędziła. A że ciotka dziecki uwielbia, to nie miała kompletnie nic przeciwko.

W ZOO jak wiadomo są zwierzątka - różne oczywiście. I kucyki, i antylopy i małpy... Różne przeróżne. 
No chodź tu kucyku no!
No dobra - tu mnie miziać możesz.
A zamiast hipopotama Paulinka, bo Hipolit nie chciał współpracować.

ZOO w Chorzowie (bo tam mamy najbliżej, a Park Śląski w ogóle darzymy ciepłymi uczuciami i bywamy tam często) szczyci się "Kotliną Dinozaurów", która niewątpliwie jest atrakcją dla dzieci. Szkoda tylko trochę, że od 15 lat nic tam się zupełnie nie zmieniło i troszeczkę archaicznie i biednie zaczyna wyglądać.
Na dinozaurze można pojeździć wierzchem..

A można i do paszczy wleźć...

Ewentualnie ostatecznie w jajku sobie odpocząć.

Gorąco było niemiłosiernie - dobrze, że większość alejek była zacieniona i spacerowanie przez 3h (tak - mniej więcej tyle czasu trzeba na taki naprawdę spokojny spacer przeznaczyć) było całkiem przyjemne. Zwierzaki mają nawet całkiem przyzwoite wybiegi - generalnie nie wygląda to tak tragicznie jak na przykład w ZOO na Węgrzech, gdzie tygrys miał klatkę wielkości 3 na 4 metry. 
I bizon był...

...i jabłkożerny wielbłąd (drugi był niepocieszony faktem posiadania przez nas JEDNEGO jabłka)

Noo kajmanku capnij w łapkę...

I słitfocia z pożyczonym Bąblem.

Ławeczki, zaplecze sanitarne i mnóstwo miejsc, w których można coś zjeść (nie jestem w stanie wypowiedzieć się o jakości jedzenia, bo nie próbowaliśmy, a o lody Sąsiadki nie spytałam... chociaż - Bąblowi chyba smakowały). Nie jest źle - wręcz przeciwnie: całkiem przyjemnie. Pozytywnym zaskoczeniem był stan łazienek: czysto i ładnie. Bardzo na plus. Aaa i kurtyny wodne - co najmniej dwie widziałam - też miły akcent w te upały.
Ooo cioca ma okulary...

... aaaleee zaraz capnę...

A z Mamą biegiem przez kurtynę wodną.

Podsumowując: wycieczka okazała się przyjemna, bezbolesna, spacer całkiem fajny i o dziwo nawet przy małych ssakach specjalnie nie śmierdziało... ZOO dalej nie lubię, ale na wycieczkę z dziećmi polecam. 
A na koniec można było sobie na przykład pszczółkę pogłaskać...
Oo tak właśnie.

środa, 13 lipca 2016

To wygląda całkiem jak Jura....

Zwiedzając trasę Bytom-Kraków (dość dokładnie bo dwukrotnie w ciągu dwóch dni) takie spostrzeżenie poczynił mój Ulubiony Współpodróżnik. Biorąc pod uwagę, że właśnie przemierzaliśmy okolice Ojcowskiego Parku Narodowego, było to spostrzeżenie niewątpliwie trafne. Jako maniacy szwendania i zamków w drodze powrotnej postanowiliśmy zahaczyć o, bodaj najpiękniej zachowany na Szlaku Orlich Gniazd, Zamek w Pieskowej Skale. 

Nawigacja poprowadziła nas trasą niesamowicie widokową, ale zajęci zachwytami nad krajobrazem nie wpadliśmy na to, żeby zrobić jakieś zdjęcia. No cóż - innym razem. Do towarzystwa wzięliśmy mojego Małego Braciszka (którego to, jak pamiętacie akurat przeprowadzaliśmy - nota bene: znowu dostał pracę w Krakowie i jednak tam wraca). I pognaliśmy oglądać zamek. 

Zaparkowawszy na parkingu przy gospodzie, przeczytaliśmy napis na drogowskazie: "Zamek 500m". No cóż - albo się komuś miarka zepsuła albo "jedynka" odpadła albo po prostu było to bezczelne kłamstwo, bo z tego miejsca na zamek jest jakieś półtora kilometra. W sumie "co to dla żywego?" - daliśmy radę oczywiście. 

Ścieżka malownicza - dało się przeżyć ten spacer.


Zamek jak zamek: śliczny, historyczny, bardzo stary. Pięknie odremontowany i zachowany. Widoki z tarasu kawiarni są cudowne i właściwie więcej na ten temat nie będę się rozpisywać. Lubię to miejsce i tyle.
Z widokiem na las.

I na zamek.

I na dziedzińcu zapozowałam ja.

A że już byliśmy w okolicy to postanowiliśmy obejrzeć z bliska Maczugę Herkulesa. Kolejny "masthew" tamtejszej wycieczki, coś co "trzeba zobaczyć"i koniecznie, absolutnie trzeba się pod nią sfotografować. Trzeba i już. 
No to idziemy - z braciszkiem za łapkę bo ślisko.

Wleźliśmy i mamy zaciesz.

Czy ja wspominałam, że ciężko mi idzie ustać grzecznie?

I taka słitfocia z zamkiem w tle.

A potem pognaliśmy do Mamusi pobawić się z jej 40-kilogramowym szczeniaczkiem i jego kumpelką kotką (dla odmiany ważącą na oko jakieś 15 dag).