poniedziałek, 23 maja 2016

Objeżdżamy Opole i okolice.

Pierwsza wycieczka na blogu - wczorajsze podróże, zwiedzanie, zabawy tu i ówdzie. Prowiant w postaci nieśmiertelnych i niezastąpionych wycieczkowo jajek na twardo, termosa z kawą i wyjątkowo nieudanych kanapek z resztki chleba został zapakowany. Kolega Niezbędny zgarnięty po drodze i wyruszyliśmy w świat (wcale nie) daleki.
Zaczęliśmy od zawodów samochodowych. Kolega startował swoim fantastycznym megawypasionym turbo bolidem, więc należało się stawić, pooglądać, podziwiać i kibicować. Zadanie niniejszym wykonane z towarzyszeniem hałasu i świetnej zabawy. Zdecydowanie ekipa stała się trzecią w kolejności moją ulubioną ścigającą się samochodami drużyną.
Tutaj byliśmy i będziemy jeszcze.

Zawody na lotnisku w Kamieniu Śląskim (tam jest zdecydowanie więcej do zobaczenia, ale akurat wczoraj podziwialiśmy zmagania kierowców). Nie mogłam sobie odpuścić zdjęć z Wyścigówką w charakterze zakopiańskiego misia.
Taaak - oto bolid.

Przemili koledzy nawet do środka mnie wpuścili

I z dystansu (czyli: TY to się lepiej już nie zbliżaj).
A Panowie zdobyli pierwszy w karierze puchar.

Myślę, że puchar pierwszy, ale nie ostatni - Panowie z pasją dają z siebie wszystko. Bolid również się stara, chociaż wczoraj było mu całkiem blisko do zostania pełnoprawną sauną.

Obiad w Kamieniu Śląskim wspominać będziemy długo: na trzy zamówienia ani jedno nie dotarło do nas kompletne. Pani Kelnerka przejęta rolą poknociła wszystko totalnie i w ramach dbałości o moją figurę moje danie przywędrowało bez frytek, a moich Ulubionych Towarzyszy Wycieczek pozbawiono surówek (wszak wiadomo - mężczyźni za "zielonym"  nie szaleją - czego babo się czepiasz?). A to dopiero był początek naszych żywieniowych porażek na ten dzień.

 Po zawodach, odebraniu pucharu i okolicznościowej fotce z tymże postanowiliśmy jechać dalej... zawiało nas do Stolicy Polskiej Piosenki. Na kawę. Kawę mają niedobrą, koktajl truskawkowy jeszcze gorszy... i toalety ze znikającym papierem toaletowym. Z cąłego serca nie polecamy kawiarni Pod Arkadami. Szczególnie tamtejszych toalet. Lodziarni nieopodal też nie polecamy - amerykanckie śmietankowe świderki smakowały kokosem i plastikiem. Takim lodom mówimy zdecydowane NIE.

W pobliżu rynku znaleźliśmy fontannę. Tak paskudnie kolorowo kiczowatą, że aż mnie urzekła. Niestety - na wszystkich zdjęciach, które mam na fotannie wyglądam jak kolumbryna, więc zdjęcie będzie fontanny bez nas.
Ooo taki to wynalazek. 

Ale to nie jedyna fotanna warta uwagi w Opolu. Zupełnym przypadkiem trafiliśmy do parku z tańczącymi fontannami: nieopodal Amfiteatru i Wieży Piastowskiej. Akurat trafiliśmy na pokaz, chociaż niestety w (prawie) pełnym słońcu, więc nie było efektu WOW w postaci podświetlenia... no cóż - i tak było ładnie. 
Nie przepadamy za widokówkami.

Dlatego na większości zdjęć będę straszyć.
(w tle Kolega Niezbędny robi za mistrza drugiego planu)

A to rozpiska - dla zainteresowanych.

Zdecydowanie bardziej skomplikowana okazało się znalezienie czegoś jadalnego w wersji budżetowej (wszak koniec miesiąca i "wielogwiazdkowe restauracje przestają być w naszym zasięgu... czy jakoś tak...). W Opolu, w niedzielę, w centrum miasta jest to niemożliwe. Zasięgnięcie porady u "tubylców" zaowocowało wycieczką do restauracji Rzymskie Wakacje, która wszakże śliczna, pachnąca raczej apetycznie, cenami nas wystraszyła (rosołek za 14zł? ale że serio?), pozostając w sferze miejsc na "wyjątkową randkę" a nie wypad turystyczny. 

Największym rozczarowaniem okazał się chyba Dworzec Kolejowy - nasze lokalne instytucje tego typu rozpuściły nas do tego stopnia, że byliśmy wręcz pewni, że gdzie jak gdzie ale na dworcu to jakiegoś "budżetowego" fastfooda i darmową (lub prawie) toaletę znajdziemy. A figa. Znaczy z figami to bodajże jakieś przystawki tam serwowano. Żadnej budy z hot-dogami, żadnych zapiekanek, a o kebabach to w ogóle można zapomnieć... No i toaleta... Płatna 2,5zł. Fakt: papier toaletowy był, ale sama obsługa automatu, który jednoznacznie kojarzył mi się z wagami w marketach (tymi takimi co to ważą, mierzą i wydruczek dają za 2zł) i mimo wszystko wygórowana cena odrobinę mnie odrzuciły. Szukając pożywienia Rynek w Opolu okrążyliśmy bodajże 4 razy. I pojechaliśmy dalej głodni.

Podsumowując: zwiedzanie było świetne, Opole było bardzo ładne, pogoda przepiękna, widoki ładne... Tylko, jeśli chcecie zwiedzać to miasto to proponuję zjeść sobie coś wcześniej albo później - ot gdzie indziej. No chyba, że dysponujecie nieograniczonym budżetem, to wtedy ... te Rzymskie Wakacje wyglądały nie najgorzej.

W drodze do auta... i szukamy dalej...

Aaa poza Opolem pierwszy raz w życiu zobaczyłam placki po węgiersku podane ... z frytkami. Taka niespodziewajka...

Nowy projekt, nowy pomysł, nowe wyzwanie?

Zaczynamy nową zabawę - z nowym blogiem, nowym blogowaniem i nowym miejscem w sieci. To miejsce zamierzam dzielić z kimś, kto to wszystko wymyślił, zainspirował, tylko jeszcze na razie nie wie, że zamierzam go w to zaangażować. 

Będzie o pasji albo, jak kto woli, chorobie, którą współdzielimy, która nas opanowała i powoduje niemałe zamieszanie. To szwędaczka: choroba groźna, zakaźna, dość uciążliwa. Polega na nieumiejętności wysiedzenia w jednym miejscu, poszukiwaniu ciągle nowych miejsc "do zobaczenia", szwędaniu się tu, tam i wszędzie - mało tego: często wleczemy ze sobą innych, Bogu ducha winnych, ludzi. To tutaj będę opowiadać gdzie byliśmy, jak było i dlaczego tam wrócimy lub nie. Będzie do bólu subiektywnie, nieprofesjonalnie i po naszemu. 

Będą Jego zdjęcia i Jej teksty. Wspólne historie i opowieści. I nasze rekomendacje. Z podróży, pewnie raczej bliższych niż dalszych. Bardziej dla nas niż dla kogokolwiek innego, bo to takie nasze wspominajki i anegdotki, bo lubimy: podróżować, robić zdjęcia i pisać. A co nam z tego wyjdzie to z czasem się okaże.