środa, 22 czerwca 2016

Miała być Panorama Racławicka...a było wszystko tylko nie to...

W ostatni weekend podróżowaliśmy. Żadna nowość. Tym razem padło na Wrocław, bo fontanny, zwiedzanie i Babcia Ania niedaleko. Nie obyło się bez focha i kłótni, bo piątkowa pogoda bardzo skutecznie mnie zniechęciła do jakichkolwiek wyjazdów (w razie gdyby komuś umknęły kataklizmy to wiało, grzmiało i był taki sobie mały koniec świata, którego P. zdawał się bardzo skutecznie nie zauważać). Po dość burzliwej dyskusji zapadła decyzja, że jednak jedziemy (ej no - chcesz mnie zabić?!). 
Do Wrocławia dotarliśmy gdzieś około dwudziestej drugiej - w sam raz na ostatni pokaz fontanny. Jak się okazało - przepiękny. I tak - ja wiem, marnotrawstwo wody, prądu i w ogóle, ale o rety jakie to było ładne.
Zdjęcia to zdecydowanie za mało.

No i bez dźwięku.

Do Babci dotarliśmy późnym (bardzo późnym) wieczorem i padliśmy jak ścięci (tak się kończy podróżowanie po całym dniu pracy). A rano wpadła nam do głowy fanaberia, żeby jednak ten Wrocław to troszkę bardziej pozwiedzać. Bo to przecież tylko godzinka drogi. 

No to pojechaliśmy oglądać Panoramę Racławicką. I akurat Panoramy nie obejrzeliśmy. Po zapoznaniu się z cennikiem uznaliśmy, że jednak przeholowali z ceną biletu (szczególnie, że jednak oboje Panoramę widzieliśmy kiedyś-tam) i pognaliśmy... do parku z fontannami. Akurat na kolejny pokaz - tym razem w pełnym słońcu. Szczerze i uczciwie powiem, że aż takiego wrażenia jak po ciemku nie robi. Owszem - ładne wodotryski podskakują i podrygują w rytm muzyki... i tyle.
O właśnie tak się prezentują za dnia.

Ładnie ale nie powalająco.

Następnie P umówił się ze swoim Kuzynem (którego jakoś do tej pory nie miałam okazji poznać), że spotkamy się na Rynku. No i oczywiście z Rynku żadnych zdjęć nie posiadam, za to śmiało mogę zarekomendować knajpę w pobliżu. Z racji nieustającej akcji pt. "nakarm cukrzyka zanim się wnerwi" zostaliśmy zabrani przez rzeczonego Kuzyna do knajpy "Motyla Noga" - podejrzewam, że w razie czego wujek Google pokieruje chętnych. Ja z czystym sumieniem mogę polecić fisz z czipsami czyli rybę z frytkami. Za właściwie przyzwoite (jak na knajpiane normy) pieniądze otrzymujemy konkretny kawałek rybki, grubo pociachane frytki, sos tatarski (?) i ciapniętą w to wszystko sałatę (i tu jedyny minus - coś by się do tej sałaty przydało). 

Po obiedzie zmusiliśmy Kuzyna do łażenia z nami po mieście i tym sposobem obfotografowaliśmy kilka "obowiązkowych" atrakcji miasta. Zaczęliśmy od Uniwersytetu i Instytutu Ossolińskich
Ooo i ja w okolicach Uniwersytetu prezentuję się właśnie tak.

A pod studnią na dziedzińcu Instytutu o tak.

Dalej przez mostki, dróżki i inne atrakcje powędrowaliśmy do Ogrodu Botanicznego. Mijając Halę Targową poczułam się prawie jak w domu, bo ten budynek z czerwonej cegły jakoś tak sentymentalnie skojarzył mi się z industrialnymi zabudowaniami na Śląsku. Ponadto we Wrocławiu mają strasznie dużo mostów, a na jednym wisi od groma kłódek (które zresztą można drogą kupna nabyć w pobliżu), mające "wieszaczom" zapewnić wielką miłość na zawsze.
Hala Targowa w tle.
Idziemy sobie na Ostrów Tumski.

A te kłódki to strasznie ciężkie były...

Ogród Botaniczny jest piękny. Kolorowy, zadbany, urokliwy. Mniej piękne są szklarnie, w których można oglądać sukulenty, bluszcze i inne "egzotyki", bo te trącą odrobinę poprzednią epoką. Ale i tak spacer wart polecenia... Tylko jedna sprawa: na kasie wisi tabliczka z informacją "alejki żwirowe" i przekreślonym butkiem na obcasie. Także Drogim Paniom polecam jednak płaskie obuwie... szczególnie, że bruk przy katedrze też nie jest przyjazny szpilkom.
Z krzaczkiem.

Z fontanną...

I następny wodotrysk - Wrocław mi się chyba głównie z fontannami kojarzyć będzie.

Co do wspomnianej Katedry - samego kościoła nie zwiedzaliśmy bo akurat ktoś tam postanowił w tym momencie ślub wziąć (no też mają ludzie pomysły!), za to podziwialiśmy Wrocław z wieży. Mają tam bardzo przyzwoitą wieżę. Z windą. I nie trzeba zapylać pieszo nie-wiadomo-ile-pięter. Czy ja wspominałam, że nie lubię schodów i mam lęk wysokości?
No to idziemy...


Wlazłam..czyli wjechałam.

Widokówki robiłam ja (bo P. widokówek nie uznaje)

Ogródek Księdza Biskupa.

Cała, zdrowa i bezpieczna na dole.

I tu o mało nie rozjechał mnie rower.

A potem się rozpadało i wróciliśmy do Strzegomia. Na Dni Granitu, pierogi od Pań ze Stowarzyszenia i wyjątkowo paskudną kiełbaskę z grilla.




.



10 komentarzy:

  1. Wrocław jest piękny i ma swój klimat, szkoda że tak daleko ode mniebo chętnie zobaczyłabym te fontanny.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zazdroszczę że masz czas na takie podróże. Fajnie byłoby mieć chwilę wolnego każdego dnia, takiej chociażby dla siebie. Praca, dom, studia, blog sporo czasu zajmują :)
    aleksandramakota.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pracuję, prowadzę dom, dwa blogi... i podróżuję - częściej bliżej niż dalej... :)

      Usuń
  3. Nic specjalnegow katedrze nie ma, więc zbyt wiele nie straciłaś. Zdjecia fontanny nocą - fenomenalne! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeejku dzięki - robione tłuczkiem do mięsa czyli po prostu telefonem i zastanawiałam się czy w ogóle wyjdą :)

      Usuń
  4. Przepiękny Wrocław... :) szkoda, że mam tak daleko, bo z chęcią odwiedzałabym to miasto częściej!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale jeżdżenie po Wrocławiu to koszmar jakiś :D

      Usuń